3. Po pierwsze, po prostu pozwól wizji istnieć w świadomości

.

.

Dostosowywanie się do wersji siebie, która może przetransportować nas do Nowego Czasu – kontynuacja


Pozwól swojej nowej wizji po prostu istnieć w świadomości.  Nie przejmuj się w tym wczesnym etapie, jak będziesz urzeczywistniać tę wizję w swojej fizycznej rzeczywistościKiedy nowa wizja pojawia się na progu naszej wyobraźni, wszystko co musimy zrobić, to otworzyć się na nią i powitać ją jako potencjał.  Nie musimy wiedzieć w jaki sposób będziemy urzeczywistniać tę wizję, aby otworzyćsię na nią i pozwolić jej istnieć jako silny potencjał w świadomości.  To jest nieporozumienie, by sądzić, że możemy jedynie utrzymywać te wizje, w których jesteśmy wykwalifikowani i doświadczeniJest to jeszcze jedna wersja myślowego wirusa niedostatku, który mówi nam, że nie posiadamy tego co potrzebujemy, aby utrzymywać wizję, więc musimy odrzucić ją jako jeszcze jedno marzenie” dostarczone przez naszą fantazyjną wyobraźnię.

 

1 komentarz (+add yours?)

  1. marmur 71
    List 22, 2013 @ 17:35:06

    Dziadkiem naszych wszystkich młodych bohaterów, a ojcem Króla Ambrożego, był król Eryk. Gdy skończył sześćdziesiąt pięć lat, postanowił pozostawić trudy rządzenia państwem i zarabiania pieniędzy dla swoich poddanych swojemu synowi. Przeszedł na królewska emeryturę. Gdy tylko skończyły się wielkie uroczystości pożegnalne, jakie wydali na jego cześć poddani, z ulgą zdjął z głowy koronę, położył ją i berło na tacy razem z naczyniami do mycia i kazał zanieść synowi. Posłał mu też krótki liścik, w którym napisał. „Przesyłam Ci synu insygnia władzy królewskiej. Przepasz się fartuchem i razem z naczyniami wyszoruj i koronę, i berło”.

    Król Ambroży zrobił to, co kazał mu ojciec. Jakież było jego zdziwienie i przerażenia gdy spostrzegł, że strumień wody spłukuje wraz z mydłem całe złoto z korony i z berła. Ich szlachetne kamienie straciły blask, a całe ich dostojeństwo spłynęło do zlewu. Gdy tak stał nad zlewem, wszedł posłaniec z drugim listem od króla Eryka. W liście król Eryk pisał: „Nie martw się tym, co się stało. Jak będziesz mądrze rządził, insygnia twojej władzy, korona i berło, na nowo nabiorą blasku i będą świeciły szczerym złotem. Jeśli jednak będziesz złym władcą, cały majestat diabli wezmą i żadne złoto ci blasku nie przyda. Teraz rządź sam. I nie zawracaj mi głowy byle duperelami”

    Król Eryk wyjechał z zamku i zamieszkał w małym domku na wsi. Karmił kury i kota, chodził z psem na spacery, doradzał wieśniakom, mieszkającym w sąsiedztwie i uprawiał grządkę z kwiatami. Często odwiedzały go wnuki i wtedy wymyślał dla nich dziwne i śmieszne opowieści. Opowiadał im o dawnych czasach, o wojnach, które prowadził, o ludziach , których poznał. Wieczorami siedział na werandzie i patrzył w gwiazdy. Miał wśród nich swoją. Przecież każdy król rodzi się wraz z gwiazdą. Wydawało mu się, że jego gwiazda, mimo że skończył panowanie, świeciła teraz jaśniej niż kiedyś. A czasami nawet filuternie do niego mrugała.

    Sąsiadami Króla Eryka byli Dziad i Baba. Mieszkali sobie w maleńkiej chatce, z jednym małym okienkiem i z jednymi drzwiami. Byli bardzo szczęśliwi, chociaż bardzo biedni. Najbardziej ich smuciło, że kiedyś będą musieli umrzeć i już nie będą razem ze sobą.

    Król Eryk często patrzył na swoich sąsiadów, często z nimi rozmawiał a potem opowiadał o ich życiu wnukom. Pewnego dnia stało się z królem coś dziwnego. Obudził się rano i poczuł, że na starość został poetą. Wyskoczył szybko z łóżka, siadł przy stole i zaczął pisać. Napisał na kartce – oczywiście gęsim piórem – cztery słowa: „Był sobie Dziad i Baba”. Wszystkie następne słowa same wyszły na kartkę spod gęsiego pióra i stały się wierszem. Tym samym Król Eryk został poetą.

    A wiersz był taki:

    Był sobie dziad i baba,

    Bardzo starzy oboje,

    Ona kaszląca i słaba,

    On skurczony we dwoje.

    Mieli chatkę maleńką,

    Taką starą jak oni,

    Jedno miała okienko

    I jeden był wchód do niej.

    Żyli bardzo szczęśliwie

    I spokojnie jak w niebie,

    Czemu ja się nie dziwię,

    Bo przywykli do siebie.

    Tylko smutno im było,

    Że umierać musieli,

    Że się kiedyś mogiłą

    Długie życie rozdzieli.

    I modlili się szczerze,

    Aby Bożym rozkazem,

    Kiedy śmierć ich zabierze,

    Zabrała dwoje razem.

    – Razem? To być nie może,

    Ktoś choć chwilę wprzód skona!

    – Byle nie ty, nieboże!

    – Byle tylko nie ona!

    – Wprzód umrę! – woła baba.

    – Jestem starsza od ciebie,

    Co chwilę bardziej słaba,

    Zapłaczesz na pogrzebie.

    – Ja wprzódy, moja miła.

    Ja kaszlę bez ustanku

    I zimna mnie mogiła

    Przykryje lada ranku.

    – Mnie wprzódy! – Mnie, kochanie!

    – Mnie, mówię! Dośćże tego,

    Dla ciebie płacz zostanie!

    – A tobie nic, dlaczego?

    I tak dalej, i dalej

    Jak zaczęli się kłócić,

    Jak się z miejsca porwali,

    Chatkę chcieli porzucić.

    Aż do drzwi, puk, powoli:

    – Kto tam? – Otwórzcie, proszę,

    Posłuszna waszej woli,

    Śmierć jestem, zgon przynoszę!

    – Idź, babo, drzwi otworzyć!

    – Ot to, idź sam, jam słaba,

    Ja pójdę się położyć –

    Odpowiedziała baba.

    – Fi! Śmierć na słocie stoi

    I czeka tam nieboga!

    Idź, otwórz z łaski swojej!

    – Ty otwórz, moja droga.

    Baba za piecem z cicha

    Kryjówki sobie szuka,

    Dziad pod ławę się wpycha…

    A śmierć stoi i puka.

    I byłaby lat dwieście

    Pode drzwiami tak stała,

    Lecz znudzona, nareszcie

    Kominem wejść musiała.

    J.I. Kraszewski, Dziad i baba

Informacje od Czytelników